Są takie mecze, które pamięta się długo po ich zakończeniu. Ten przeciwko Sokołowi z Łańcuta zapamiętamy przede wszystkim z dwóch powodów. Fenomenalnej pierwszej kwarty i chwilach z końcówki spotkania, gdy drżeliśmy o wynik.
Doskonałe pierwsze 10 minut gry podopiecznych trenera Łukasza Grudniewskiego dało wałbrzyszanom dużą przewagę. Fenomenalna atmosfera i aż się chciało klaskać po każdej akcji biało-niebieskich. To co jednak działo się później trochę zachwiało samopoczuciem sympatyków miejscowej drużyny. Do przerwy Górnik prowadził 39:26. Po trzeciej kwarcie było 53:40. W czwartej zaczęły się kłopoty.
Gospodarze starali trzymać się na dystans. Brakowało jednak harmonii w rozgrywanych akcjach. Skuteczność rzutów utrzymywała się na przyzwoitym poziomie, to jednak czegoś w grze biało-niebieskich brakowało. A może właśnie to Sokół zaczął grać zdecydowanie lepiej. Na około 7 minut do końca meczu Górnik prowadził jeszcze 14 punktami. Po dwóch kolejnych minutach przewaga zmalała do 5 punktów. Co gorsza na 13 sekund przed końcem zawodów, były to już tylko 3 punkty, ale…
“Glapiński na kłopoty” – kapitan Górnika w trudnych chwilach nie zawodzi. Podobnie było i tym razem. Celne rzuty pociągnęły za sobą większe zaangażowanie u kolegów z zespołu. Na szczęście kliknęło w ostatnich sekundach. To plus 2 kolejne punkty liczą się najbardziej.